czwartek, 13 czerwca 2013

Na swoim!!

W ramach zaległości i żeby nie do końca terminy zapomnieć, trochę historii powpisuje.

Wprowadziliśmy się z końcem długiego weekendu majowego. W końcu na swoim!! Po partyzancku, ale na swoim.
Łazienka (bez ciepłej wody) jest, z początku bez umywalki, ale zawsze woda do wanny dała się nalać:).
Drzwi wstawione, są cudne. Jednak co drewno obrobione fachową ręką stolarza to nie jakaś badziewna płyta z marketu!

W kuchni z początku i zlewu i kafelek nad zlewem brak, ale teraz już wszystko jest i wygląda cudnie!
Strasznie długo myślałam nad rozmieszczeniem dekorów nad zlewem. Różne opcje układałam i fotografowałam i się zastanawiałam.
A natchnienie przyszło pod presją czasu. M. woła, że zaraz będzie lepił te kafelki do ściany i mam się w końcu zdecydować jak.
To się wzięłam, ułożyłam i jest idealnie, bosko (żadna z długo wymyślanych poprzednich wersji nie przeszła:)).
I niebieska ściana też jest:) Bałam się, ale wyszło super!

Drzwi nadal nie ma, ale za to ruszyła się sprawa dolnej sypialni. Sufit wisi i jest pomalowany, ściany "wygładzone" i pomalowane.
Co prawda był problem z kolorem, bo po pierwszej warstwie wyglądał jak rozwolnienie małego kota po wiskasie, ale druga warstwa kompletnie odmieniła wszystko i kolor jest taki jak miał być.
Dechy na podłogę przywiezione. Piękna sosna 18cm (mrryy). Brakuje legarów i czasu na położenie. Już się nie mogę doczekać przeniesienia do nowej sypialni.
Karnisz, firanki i zasłonki i będę w 7 niebie:)!

Z prac zewnętrznych: Wiatka skończona. Częściowo kryta dachówką, reszta blachą. Wygląda bardzo fajnie:)

Z prac ogródkowych - zastój totalny z powodu zdrowia. Trochę mi ten ogród zarośnie, ale są w życiu rzeczy ważniejsze niż skoszony trawnik:)

Wczoraj naszą wioseczkę nawiedziła powódź. Bez większych strat (sąsiadom piwnice podlało i 2 ogródki) gorzej z Mieszczuchami. Ci wybudowani na terenie zalewowym mogli ponieść większe straty.
Co prawda nie poszłam i nie widziałam, ale podobno zalani. Dzisiaj woda już zeszła, można było przejechać.
Niestety rozlewiska stoją, a plaga komarów murowana!

wtorek, 16 kwietnia 2013

Weekendowo

Prace przeniosły się do łazienki. Na jednej ścianie położyliśmy (Mój Kochany Mąż) karton gips, niestety tynkowanie było sporo droższe (część ściany ze skutym tynkiem) i dużo bardziej czasochłonne.
Na sufit też karton gips. Troszkę obniżyliśmy sufit, żeby łatwiej było ciepło utrzymać no ale nadal zostało 2,7-2,8 m.
Na ścianach piękne kremowe kafelki majolika z Tubądzina, a na podłodze zamiast płytek (już kupione) zdecydowaliśmy się w ostatniej chwili na deskę.
Zwykła deska podłogowa, sosnowa, kładziona na legarze. Wcześniej myśleliśmy o podłodze drewnianej w łazience, ale jakoś tak baliśmy się.
Pod wpływem chwili decyzja została zmieniona i bardzo jesteśmy z niej zadowoleni:)
Podłoga jest położona, wyszlifowana, zabejcowana na kolor ciemniejszy i czeka na olejowanie.


Oleje przyszły wczoraj.
Na weekend przewidziane są prace wiatkowo - drzwiowe. To znaczy, że Mąż + Szwagier będą konstruować wiatę na drzewo, a stolarz będzie wstawiał drzwi do łazienki.
Mam nadzieje, że efekty będą rewelacyjne:)
Obudowa wanny jest zielona. Troszkę nie trafiony pomysł, trzeba było wziąć wannę na nóżkach wolno-stojącą. Niestety w początkowych planach odpadłą ze względu na cenę,
ale teraz żałuje. Teraz też jest super, ale z wanna na nóżkach byłoby bardziej klimatycznie:)


I po weekendzie
Wiatka (w połowie) stoi, przykryta uszkodzonymi dachówkami (odpady z dachu domu) i wygląda cudnie:)!


Drzwi do łazienki nie wstawione - dzisiaj to wyjaśnimy:)


Postanowione: jedna ściana w kuchni będzie niebieska :)

Ogródkowo - zbiorowo zaległy post

Jako, że styczeń się kończy, czas zacząć planować ogródkowe sprawy:)!
Zabrałam się za moje najulubieńsze sprawy czyli warzywniak.
Zamówiłam nasionka uzupełniające moje zeszłoroczne zapasy warzyw i ziół. Niestety nie mam jeszcze Arcydzięgla. Rozpisałam już pilnie gdzie co będzie rosło. Zgodnie z zasadami dobrego sąsiedztwa jak i wymagań glebowych. Przynajmniej bardzo się starałam zrobić to dobrze. Co z tego wyjdzie zobaczymy.

W lutym i marcu próbowałam zrobić rozsady, niestety za niską temperaturę mamy w Zajęczysku i rozsada wyszła rachityczna. Próbuję jeszcze z pomidorami. W ostateczności kupie rozsadę na targu, a swoje próby wznowie w przyszłym roku już w normalnych warunkach.

Na trawniku śnieg stopniał i pojawiły się krokusy i przebiśniegi. Wyglądają przecudnie:) Wyszły irysy, puszkinie, przebiśniegi, wychodzą też tulipany ale jeszcze bez kwiatów. Wyglądają wspaniale, aż nie chce się wychodzić z ogródka.




W weekend porobiłam porządki na grządkach i posiałam pierwsze warzywka: pietruszkę, groch, bób, rzodkiewkę i sałatę. Nawet wężymord posiałam - zobaczymy co z niego będzie:)




piątek, 12 kwietnia 2013

Prąd

Prąd został podłączony na koniec marca. Problemy zakładu energetycznego i głupota pań z biura obsługi jest porażająca!
Faktura za zwiększenie mocy zapłacona z początkiem listopada, gotowość podłączenia styczeń, podłączenie przełom marca/kwietnia.
Przyczyna takiego wydłużenia? Bardzo inteligentne panie z BOKu nie potrafią zrozumieć co powinno być zrobione żeby podłączyć prąd do budynku.
Nawet interwencja, technicznego pana z tegoż zakładu energetyki, który miał podpiąć licznik nic nie pomogło. Osobista wizyta (2-3, w najbliższym oddalonym o 50km w jedną stronę punkcie) w stacjonarnym BOKu też nie dała rezultatu. 
Metoda pani z BOKu na spławienie upierdliwego klienta, czyli mnie: "Proszę chwilę zaczekać, sprawdzę" i tak 4-5 razy w ciągu 30 min, aż się człowiek zdenerwuje i rozłączy.
Na szczęście, chyba po setnym telefonie trafiłam, na uprzejmego Pana, z którym w ciągu 10 min udało się wszystko ustalić i wyjaśnić. Po 3 dniach prą był podłączony.
Powiedzcie gdzie my żyjemy? W Polsce w XXIw. w UE i centrum Europy?
Na wspomnienie całego zajścia, aż mnie nosi.
Zapisuje ku przestrodze i nauczce!

Prąd i woda już jest :)

sobota, 26 stycznia 2013

Woda i prąd

Po dłuższej przerwie nadal w pełni remontu.
Kominek hula i jest cieplutko. Trochę trwało zanim się mury nagrzały, ale teraz już sama przyjemność palić i grzać się przy cieplutkim ogniu.

Poddasze ocieplone. Zostało jeszcze trochę foli do zamontowania i gips-kartony na sufit i można się "wprowadzać" na strych ;).

Woda pociągnięta, sprawdzona i zalana betonem:) - mamy bieżącą wodę!
Nawet kibelek był chwilowo podłączony:), także odpływy są również sprawdzone:)!
Człowiek zaczyna doceniać takie podstawowe rzeczy dopiero jak ich zabraknie. Ich brak uczy pokory i to bardzo szybko.
W łazience lają się wylewki i już tuż tuż a będę mogła kłaść kafle, wstawiać wannę i inne. Już tuż tuż a zacznę fajne "babskie" prace:)!!

Problemem jest tylko jeszcze nie podłączony prąd. Instalacja zrobiona, czekamy tylko na wizytę Panów z energetyki - kiedy to będzie???

środa, 12 grudnia 2012

Remontowo

Pierwszy wpis i długo, długo nic. Nadrabiam zaległości. Nic chciałabym zapeszać, ale chyba zła passa przeszła. Mamy obiecany prąd. Przyjdzie facet i podłączy nam skrzynkę i inne elektryczne cuda. Nie wchodzę w szczegóły bo to sprawa męża, ale już chciałabym zapalić wszystkie światła w domu, nie potykać się o kable i mieć po prostu jasno! Choćby to miałaby być żarówka na kablu. Jak kupiliśmy dom (rzeczoznawca określił stan instalacji elektrycznej jako odpowiedni do dalszego użytkowania) prąd był w kilku gniazdkach (chyba w 2 pomieszczeniach) i w jednej "lampie". Chyba zrozumiała jest moja tęsknota za światłem po roku w ciemnościach:)

Pozatym ocieplenie poddasza jest już w końcowej fazie. Trochę ostatniej warstwy wełny i folia do położenia. Nasz domek będzie miał śliczną, ciepłą czapeczkę:). Efekty już czuć, ciepełko nie ucieka, a jak palimy pod kuchnią to da się utrzymać temperaturę na plusie:)

Na wykończeniu jest też nasze "ferrari". To znaczy kominek do ogrzania całego domu. Masa akumulacyjna jest już wybudowana i schnie. Kominek ma zostać podłączony lada dzień. Mam ogromną nadzieję, że już niedługo będziemy mogli w nim rozpalić. Wtedy przywiozę sobie stary fotel teściowego kota
i będę strażniczką domowego ogniska. Znaczy będę siedzieć z książką, dokładać do kominka i głaskać kota na kolanach:) Żyć nie umierać.
Przepraszam za określenia "niedługo", "w wkrótce", zazwyczaj wyrażam się bardzo precyzyjnie i konkretnie. Niestety w przypadku remontu naszej Karczmy, czasoprzestrzeń się zagina i wiruje wg własnego uznania. Przy kupnie domu plan był na szybki remoncik i wprowadzamy się po 3 miesiącach.
Minął rok. Ja przestałam liczyć jakiekolwiek terminy. Jak się nie nastawiam, nie wyznaczam terminów, które i tak będą nie spełnione, to jestem zdrowsza psychicznie.
Nie spinam się, nie wpadam w doła. Tak jest lepiej. Co nie oznacza, że nie chce tam mieszkać. CHCĘ i to BARDZO. Gdybym mogła liczyłabym godziny:)

Ostatnio nasza Żyłka wygląda jak Narnia. Zasypana śniegiem, jak wychodzi słońce to wszystko się skrzy. Żadnych turystów i miastowych na quadach. Cisza i spokój z dźwiękiem ketenzigi w tle:)
Taki nasz swojsko leśny klimacik. Pięknie jest u nas o tej porze roku. Jak jest mroźnie i śnieżnie to mam lepszy humor. Jestem dzieckiem zimy i tą porę roku kocham najbardziej:)
Może w niedzielę uda się wyskoczyć na sanki;) Bosko! Kocham zimę!!

wtorek, 20 listopada 2012

Niedługo minie rok jak kupiliśmy nasz dom. Stary dom do remontu, który okazał się być karczmą z 1904 roku. Historię naszej Karczmy dopiero odkrywamy. Wiemy, że była miejscem spotkań przemytników (stara granica polsko-niemiecka), była też wielokrotnie "ulepszana". Nam jednak podoba się stary porządek, więc w miarę możliwości przywracamy oryginalny układ pomieszczeń i ich przeznaczenie.

Remontowo jesteśmy na etapie instalacji wszelkich. Wszelkie prace remontowe sobie daruje w opisywaniu.
Może w przyszłości zrobię ładne zestawienie jak było i jak jest :).

Wraz z aktem własności naszej Karczmy został nam pozostawiony Pies i Kot. Przezabawny Max i mający skrajne wahania wagi Kot Sfinks (Sfinksio von Krupniok). Zwierzaki się do nas szybko przyzwyczaiły i teraz tylko czekają na nasz przyjazd :) - naiwna jestem, że myślę, że czekają na nas a nie na jedzonko, które przywozimy.



Oprócz Maxa i Sfinia mamy jeszcze dwa Kociska: Fryca - przygarniętego ze schroniska w celu zaspokojenia moich instynktów macierzyńskich oraz Havranka - nasz kochany znajdek z ciekawą historią.
A mianowicie, na początku bieżącego roku podczas ostrych styczniowo-lutowych mrozów na naszym podwórku (naszego obecnego lokum) pojawił się kociak. Znalazła go Freula (pies teściów) i pokazała mojemu Zającowi. Zabraliśmy małego do domu daliśmy jeść i pić, a że nie rzucał się na jedzenie nie wyglądał na zabiedzonego to go wypuściliśmy, nie chcąc komuś porywać ukochanego kicia. Niestety Kiciuch nie dawał nam spokoju i po kolejnym dniu stwierdziliśmy, że go poszukamy, żeby biedaczek nie zamarzł. Ubraliśmy się (była już noc, a my przygotowani do spania) i na mróz szukać małego. Znalazłam go po drugiej stronie drogi i nim do niego podeszłam cwaniak rzucił się brzuszkiem do góry i zaczął tak mruczeć, że słyszałam go z 3-4 metrów. W tym momencie zakochałam się bez pamięci i kiciuch już musiał u nas zostać. Wzięliśmy go. Niestety nie mieszkamy sami, co prawda mamy osobne mieszkanko ale nadal w domu teściów i wypadało by się spytać ich o zgodę czy tego kota możemy zatrzymać. Teściowi pokazaliśmy Havranka po trzech dniach w niedziele. Ku naszemu zaskoczeniu, oberwało nam się, że nic nie powiedzieliśmy, bo Teść od 3 dni szukał tego kota. Tak Havranek został pupilikiem całego domu.

Bury to Fryc, biało-bury Havranek. Najpiękniejsze koty na świecie :)